ŁUSKI

– Ukryj się! Tam, na dnie jaskini. Widzisz?

– Tak, wąż. Z pięć ton.

– Przyjrzyj się.

– Jego łuski… poruszają się?

– To nie łuski. Kleszcze giganty. Pasożyty. Krwiopijcy.

– Ale… aż tyle.

– Jest obiektem krwawego kultu. Wyznawcy karmią go żywymi ofiarami. Gdy śpi przyczepiają kleszcze. Jak pajęczak się opije odchodzi, a kultyści go łapią. Potem otwierają odwłok nożem i piją.

– Chyba się porzygam. Czy chcę wiedzieć dlaczego?

– Smocza krew daje im moc. Kleszcz neutralizuje trujące antyciała.

– Czekaj, czekaj. Ten wąż to smok?

– Zaczynasz rozumieć.

– Czemu on nie ma skrzydeł? Łap?

– Dam ci chwilę.

– Oni… Bogowie!

– Myślałeś, że idziemy zgładzić potwora. Przyszliśmy skrócić mu męki.

CHIMERYKA

Kolorowy posłaniec z głową papugi ucieka, niosąc wiadomość.

Mam tu setkę centraurów, minotaury, wilkołaki, szczuroludzie, kilka pegazów, reszta to czyści, choć kilku małpiatych. Skazańcy, najemnicy, ex-niewolni, tylko garstka żołnierzy. Odpłynęliby, gdybym nie podpalił galeonów.

Staniemy naprzeciw narodowi theriantropów (zwą ich tu mixtalco). Tysięczne armie, nawet po tym jak przetrzebiły ich nasze choroby. Wojownicy jaguarołaki, skrzydlaci o orlich głowach, jaszczuroludzie, te ich węże pierzaste. 

Rok temu jeszcze bali się broni palnej. Teraz już nauczyli się. Nie boją się olbrzymów, ani kawalerii, ani dział. Magia została oswojona.

Papuzi theriancefalid wraca następnego dnia. Bóg-koliber Montezuma przystaje na spotkanie. 

Jednego się nie spodziewają: zdrady.

ZBROJA

Artefakt z Sukh’ar. Zbroja psychokreacyjna. Arcydzieło mentanistyki defensywnej.

Hartowane humory. Cyniczna cyna, drwiące drewno, ferrum farsy, ironiczny ajron…

Rośnie w miarę, jak rycerz wznosi bariery przed światem. Wystarczy wyśmiać, zelżyć, zbłaźnić – pancerza przybywa warstwa za warstwą. 

Czasem coś przebije się. Ostrze z miłościanu,  korbacz z odważnikami odwagi, szczerbce szczerości. 

Ale to kwestia czasu. Zbroja zaleczy rany. Będzie jeszcze twardsza następnym razem. Może nawet wyhoduje kolce.

Z czasem staje się niezniszczalna. Tu tkwi problem.

Bo rycerz może utknąć. Zawalić się pod jej ciężarem. Zgnić przywalony płytami.

W Sukh’ar pełno jest takich żywych posągów. Nikt już nie próbuje wydobyć ich ze środka.

AURA

– Jak randka, synu? Późno wróciłeś.

– Dobrze. Miło, że pytasz.

– Ma ognistą aurę, co nie? Wiesz co, o takich mówią.

– Tato, daruj sobie takie aursistowskie teksty, proszę.

– Że aursistowskie od razu. Ja, aursistą?

– Nie ty, tylko to co powiedziałeś.

– Żart taki, poczucie humoru, my niebiańscy tak mamy. Taka aura.

– Ja tak nie mam.

– Tobie jeszcze się nie wykształciło. To co z nią?

– Tak, ognistą.

– Ha, uważaj, żeby się nie sparzyć.

– Jest pół-akwanką, jeżeli musisz wiedzieć.

– W gorącej wodzie kąpana.

– Tato, nie mam siły do ciebie.

– Co? Żartuję tylko. Nie przeszkadza mi. Mamy jedenasty wiek. To kiedy ją poznam?

– Idę do pracy.

WEZYR

Oto pytanie. Czego pragnie ten, kto ma już wszystko?

Wielki Wezyr Jabar Rephet znalazł się w takiej właśnie sytuacji. Ma więcej bogactw, niż ktokolwiek na świecie. Złoto, przyprawy, kamienie szlachetne. Gdyby je zaczął wydawać zdestabilizowałby rynek. 

Już posiada: miasta, plantacje, statki i pałace. Niewolników, służących, nałożnice i armie najemne.

Ma więcej, niż będzie w stanie wydać w ciągu życia on, jego liczne żony i jego nieprzeliczone dzieci i wnuki.

Skarb daje mu wszelką władzę, jakiej zapragnie. Mógłby przekupywać królów, kończyć wojny, zwalczać choroby, nakarmić głodnych, napoić spragnionych, odziać łachmaniarzy…

Czego pragnie Jabar Rephet każdej nocy, nim zmorzy go sen?

Więcej.

KRAKÓW

Witajcie, przyjaciele. 

Możemy rozmawiać bezpiecznie, wawelski czakram chroni.

Ja jestem Smok. Pozostałych współkonspiratorów znacie: Księżniczka Wanda, Lajkonik, mości Twardowski. 

Wszyscy mamy dość tej nowożytności. Dość galerii handlowych, parkingów, hulajnóg, smogu, bankomatów, pstrokatych reklam, betonowania zieleni, fast foodów, telefonii komórkowej, turystów, wieczorów kawalerskich, bezczeszczenia krypt…

Spójrzcie po sobie. Płowe zjawy. Cień minionej świetności. Czy tak chcemy odejść?

Czas podjąć broń! Trębacz mariacki zbudzi rycerzy spod Wawelu, Wanda odczaruje gołębie w wojów, ja do potwornej formy wrócę, Twardowski już negocjuje cyrograf, Tatarów opłacimy ze skarbów Krzystoforskich. Inne miasta dołączą. Bazyliszek, Koziołki, syreny, diałby, wiedźmy, białe damy…

Pokażemy im jak kończy się legenda.

ZA LINIĄ CHMUR

Wilbur patrzył na brata odrywającego się od ziemi w lotosamie. Nie wierzył własnym oczom. Orville latał.

Ledwie rok temu Orville przybył do niego z pomysłem. Lotosam: rydwan powietrzny bez wierzchowców. Gryfy, pegazy, nawet smoki bały się latać ponad linią chmur. Tylko maszyna da radę sięgnąć gwiazd, wykraść skarby niebieskie.

Pomysł dobry na papierze. Wiele prototypów nie utrzymywało się w powietrzu dłużej, niż leniwy kamień. Roztrwonili fortunę, zszargali nazwisko, jednak odkryli tajemnicę lotu: więcej skrzydeł!

Dwudziestotrójpłatowiec już minutę wiruje w powietrzu. Coraz wyżej. Między klucze kaczek. Wbrew grawitacji. W śmietanę cumulusów, tarczę słońca, wielki błękit.

I nagle… roztrzaskał się o nieboskłon.