
Trafiam tam raz w miesiącu. Wbrew własnej woli. Wbrew logice.
Powierzchnię bezsłonecznej planety pokrywa ocean atramentu. Nie ma tu życia, ani sensu.
Powietrze jest rzadkie, oddycha się ciężko.
Grawitacja jest wyższa, ale wyporność czarnej cieczy nie pozwala utonąć.
Tylko przy wezbranej fali gardło ściska panika.
Nie mogę stanąć, nie ma dna. Leżę w pozycji najniższej energii.
Da się płynąć, ale nie ma gdzie.
Można krzyczeć w pustkę. Odpowiada tylko echo.
Wstęga pierścienia na niebie wypełnia się powoli światłem. Pasek postępu.
Ekran ładowania symulacji. Mogę tylko czekać. Minie samo.
Za chwilę wrócę na Ziemię.
Wiem, że to nie był ostatni raz.